Montag, 29. August 2016

TO dopada każdą z nas...

Pewnie od razu zastanawiacie się CZYM jest TO. To po prostu samotność na emigracji. Nawet jeśli macie kogoś bliskiego, męża, partnera, dzieci obok siebie. W pewnym momencie granica naszych możliwości zostaje przekroczona i nie ma szans na to, żeby szybko było lepiej. Zmiany, stres. Często właśnie kobiety starają się wszystko zorganizować idealnie, zwłaszcza na obczyźnie, chcą utrzymać rodzinę czy ogólnie sytuację w ryzach i dają z siebie aż za dużo, wykańczając siebie.

Dlaczego o tym mówię? Stało się tak samo u mnie, dlatego nie pisałam dobre 5 tygodni, chociaż podeszłam początkowo do sprawy blogowania bardzo entuzjastycznie i z głową pełną pomysłów. I stało się tak u mnie po dobrych 4 latach odkąd tu jestem. Mam półroczne dziecko, nie mogę powiedzieć, że jestem wyczerpana, bo to naprawdę nieskomplikowane dziecko, od początku spało sporo, z jedzeniem też nie było problemów. Cud, miód i orzeszki. Ale życie i tak obróciło się o 180 stopni. Ciąża to było pasmo lęków czy w ogóle ją zachowam, czy dziecko nie będzie chore. Pamiętam, że nie chciałam w sobie wzbudzać uczuć do Malucha, póki nie minęła połowa i wiadomo było, że jak coś się stanie to w Niemczech są w stanie ratować takie kruszynki. Przeprowadziłam się na niemiecką wieś, na której nie ma nic poza rolnikami. Ja jestem jedną z niewielu obcokrajowców tutaj. Żadnej piekarni, spożywczaka, nic. Poza wścibskimi, aczkolwiek uprzejmymi babciami, które tak długo potrafią poprawiać firanki w oknach dopóki nie przejadę wózkiem obok ich domu, nie pozdrowię, a one nacieszą oczy. Znajomych też nie mam tu z wyboru, tylko tych których poznaję przez mojego M i teścia. Przeprowadzka... Remont trwa nadal, więc nie muszę chyba dodawać jak to denerwuje. I zaczęłam się buntować, potrafiłam (nadal potrafię, ale staram się ostatnio kontrolować) wybuchnąć w każdej chwili. Krzykiem, płaczem etc. Bo to nie ja. Ja zawsze otaczałam się ludźmi, odkąd pamiętam wszędzie było mnie pełno. I nigdy nie mieszkałam na wsi zabitej dechami. I tu skrada się konflikt z mentalnością niemiecką: Niemiec nie potrzebuje sklepu na wsi - każdy porusza się autem, a wyjście spacerem po bułki to coś niemożliwego skoro auto/auta stoi/stoją na parkingu albo w garażu. Wściekałam się, bo nie mogę wsiąść na rower (uwielbiam to!) i po prostu sobie pojechać - mam dziecko i Młody jest stanowczo za mały na takie wycieczki. Każdy znak, że jest nie tak jak chciałam powodował we mnie napady furii. Całą złość wyładowałam na moim związku i było wiele momentów, kiedy było z nami bardzo źle. Zabrakło mi kontaktu z ludźmi, których wcześniej lubiłam, rozmawiałam codziennie w pracy. Po porodzie odzywa się aż jeden kolega Hiszpan i jedna koleżanka Polka, z którą właściwie się dobrze poznałam jak pracowałyśmy razem w ciąży. I jeszcze jedna, znajoma z miejscowośći w Polsce z której pochodzę, nie widziałyśmy się dobrych parę lat. To tyle z setek znajomych na Facebooku. Zabrakło mi polskiego, stąd też blog. Na codzień posługuję się wyłącznie niemieckim, do dziecka mówię po polsku i po niemiecku. To dla mnie duże wydarzenie, kiedy dzwoni koleżanka albo ja do niej: gadam jak opętana i naprawdę rozpływam się, że mogę używać język polski. Dodam jeszcze, że mam dobrą przyjaciółkę Niemkę, ale jedyną jej wadą jest brak znajomości polskiego :P

Właśnie tego brakuje każdej z nas na emigracji. Nie ważne czy jesteś singielką, mężatką, z dziećmi czy bez. W pewnym momencie dostrzegamy, że przydałaby się jakakolwiek babeczka, której możemy się wypłakać w ramię, wymienić się informacją o promocji w DM-ie, zjeść serniczek albo karpatkę i potem narzekać, że tyłek rośnie. Po polsku.



Można powiedzieć: jak ci tak źle to wróć do Polski. Nie chcę, bo nie miałam w Polsce dobrego życia i nie wyobrażam sobie z dzisiejszą polityką pozwolić sobie na rodzinę w ojczyźnie. I na pewno będąc w Polsce nie stać byłoby mnie na to, na co mogę sobie pozwolić dziś i żyć tak dobrze jak teraz. A to jest pewnego rodzaju komfort, bo mogę utrzymać moje dziecko tak jak sobie to wymarzyłam. Nie chcę, bo to smutny kraj. My Polacy jesteśmy smutni, ale to nic dziwnego jak człowiek pół życia się zamartwia czy starczy od pierwszego do pierwszego następnego miesiąca, w urzędzie traktują nas jak idiotów, za wszystkim trzeba czekać, prosić się. Opieka lekarska też pozostawia wiele do życzenia. Nie wyobrażam sobie mojego dorosłego życia w Polsce. Brakuje mi tylko rodziny, kilku przysmaków i języka polskiego, którego się nie da zapomnieć. To ojczyzna mojego dziecka. To dom mojego chłopaka i dzięki niemu mam cudowną rodzinę, mam tu na myśli jego rodziców i całą resztę, bo moja polska rodzina nigdy nie była kochającą się rodziną i dlatego też wyjechałam. I będę próbować dalej się zbierać w garść, bo mam powody, tylko musiałam sobie dobrze uświadomić jak bardzo są dla mnie ważne.

Trochę niepoukładany ten post, ale muszę wyrzucić z siebie moje żale, a że będzie zapisany to będę mogła czasem sobie przypomnieć, że było źle i czemu. Na dziś to tyle, idę układać myśli dalej i obiecuję naprawdę częściej pisać i wznowić na pewno "ciążową" serię. Całuję i do następnego posta! :)