Dienstag, 5. Juli 2016

Początek

Wyjechałam do Niemiec mając ledwo ukończone 19 lat. Dopiero co w maju skończyły się matury, miałam chwilkężeby zastanowić się co robię dalej. Pobyt w domu rodzinnym nie wspominam dobrze, miałam często konflikty ze swoją własną matką i stąd zaraz po maturze zaczęłam szukać z moim ówczesnym chłopakiem możliwości wyjazdu. Bardzo mnie rozumiał, bo mimo zawsze świetnych wynikow w szkole, bycia lubiana przez wszystkich, pomagając w domu – mimo tego wszystkiego, ciągle była presja, niekiedy było strasznie ciężko to wytrzymać psychicznie. I to zgotowała mi matka, mi i moim siostrom, osoba, która powinna nas wprowadzić w życie i wspierać, nieważne jakie decyzje podejmujemy. Zatem na początku czerwca 2012 podjęliśmy decyzjęże wyjedziemy gdziekolwiek, byle razem. Chcieliśmy zarobić trochę pięniedzy jak wielu studentów w okresie wakacyjnym. Od kilku miesięcy przed maturą pracowałam jako hostessa w supermarketach, dla firmy Zott, dzieci klientów, które częstowałam jogurtami, mówiły do mnie „Jogurtowa Królowa” 🙂 oraz w jednej z pizzerii w naszym mieście. Tak zarobiłam pieniądze na wyjazd. Oferta pracy w Niemczech trafiła się też całkiem przypadkiem – znalazłam ofertę w internecie, rozmawiałam telefonicznie z jakimś mężczyzną, za pośrednictwo powiedziałże zostanie nam odliczone 100€ i że przekaże nasze numery pracodawcy. Nie było nic do stracenia, więc się zgodziłam. po poł godzinie, jak zbierałam się do pizzerii na kolejne 13h harówy na wszystkich stanowiskach za całe 5 zł na godzinę, zadzwoniła kobieta mówiąca po niemiecku. Co umiałam, to odpowiedziałam. Co prawda napisałam podstawową maturę z niemieckiego na prawie 90%, ale wiemy wszyscy jak w Polsce uczy się języków obcych – niestety mizernie… Po 5 min kolejny telefon, ten sam głos, ale po polsku – pani sprawdzała znajomość języka i powiedziała, że mnie weźmie, ale mój chłopak się nie nadaje, bo wcale nie mówi po niemiecku. Nie zgodziłam się. Na drugi dzień telefon, że jednak możemy przyjechać, ale musimy mieć auto. Skąd mieliśmy mieć auto, skoro chcieliśmy jechać się dorobić😀 Kolejny raz odmówiłam. Na trzeci dzieńspotkaliśmy się szukać dalej ofert, byłam tuż przed pracą ok. 15, znowu telefon – jest praca dla nas obojga, pokój, ale mamy wyjechać jeszcze dziś i pani już sprawdziła nam połączenie do Augsburga. Ja miałam wątpliwości, ale mój chłopak powiedział „Słuchaj, chcesz zasuwać na pomywaku i równocześnie jako kelnerka za 5 zł, a jutro możesz mieć ponad 40 zł na godzinę?”, o 17 mieliśmy już wydrukowane bilety na autobus, szybkie zakupy, naturalnie kłótnia z moją matką, bo jej to nie odpowiadało, o 21 autobus w kierunku Niemiec. Oboje dostaliśmy pracę u pośrednika w niemieckich fabrykach, niestety oboje w różnych. Było megaciężko, bardzo dużo dżwigania, długie godziny pracy, chamstwo, niestety najczęściej ze strony rodaków.  Po 2 miesiącach pracy postanowiłam zostać, nie dostałam się na UJ na rusycystykę i nie wyobrażałam sobie pójść studiować byle gdzie. Teraz jestem tu już 4 lata. Mam dom, rodzinę, przyjaciół, pracowałam na stałe. Planuję podjąć studia, kiedy Leon będzie ciut większy.
Różnice w życiu tu, w Niemczech, a w Polsce… Cóż, nie wychowałam się w zamożnej rodzinie. Najgorsze jest to, że nie byliśmy kochającą się rodziną, bo to, że żyliśmy skromnie wcale nie było złe i dało mi tak naprawdę dużo dobrego, wiele nauczyło i to przydało mi się tutaj szybko ogarnąć i usamodzielnić. Tu jestem oszczędna, stać mnie na godne życie, nie od pierwszego do pierwszego, mam zwyczajnie na wszystko. I trzeba dodać, że nie zarabiałam tu przed urlopem macierzyńskim kokosów, bo harowałam po 11h na dobę, często w soboty w fabryce, gdzie głównie załoga to mężczyźni zdolni dźwigać ciężary do kilkudziesięciu kilo. Każdy naturalnie myślał, że mam miliony na koncie i skoro przyjeżdżam do Polski, to na pewno mi się już w tyłku od tego dobrobytu poprzewracało. Nawet najbliższa rodzina tak myślała, a to najgorzej boli. Doceniam to co mam, doceniam moją pracę, doceniam to, że zaczęłam od zera, że mieliśmy na wyjazd tyle, co na bilety i 100€ na przeżycie na dwoje na CALUTKI MIESIĄC!, że pracowałam ciężko i ponad siły, bo dzięki temu nauczyłam się pokory, gospodarowania tym, co zdobyłam. Bycie w Niemczech daje mi komfort załatwienia wszystkich spraw urzędowych, zdrowotnych itd. bez zmartwień, bo tak naprawdę wielu ludzi wyciąga do nas ręce. Ale jest jeden warunek język i chęć współpracy, co ja osobiście uważam za słuszne. Podoba mi się to, że ludzie częściej się uśmiechają, są serdeczniejsi, ale możliwe, że dlatego, że polityka aż tak nie dotyka tu „śmiertelników”. Lubię to, że często spotykają się ze znajomymi, z rodziną i nie ma tu znanej mi z Polski i z obserwacji zachowania rodaków za granicą zazdrości: jeśli ktoś coś osiągnął, kupił sobie, gdzieś wyjechał to inni się z tego cieszą, a nie wyrywają sobie włosy „bo jak on to zrobił, pewnie ukradł, pewnie ma lewe interesy”. Cieszę się, że na codzień mam mało do czynienia z takim zachowaniem. Wielu różnic się uczę nadal, bo od ponad roku mam chłopaka Niemca, z rodziny typowo niemieckiej, jego rodzina przyjeła mnie wspaniale, są szczęśliwi, że mamy razem dziecko i że będzie wychowane w takiej rozmaitości kulturowej, a mama mojego M. jest dla mnie lepsza niż własna matka, mogę z każdą sprawą na niej polegać. Wrócę do opieki zdrowotnej – jestem zachwycona, zwłaszcza tym jak była prowadzona moja ciąża. Miałam duże problemy z przeciwciałami, monitorowało ciążę dwóch ginekologów, byłam regularnie badana, USG miałam chyba około 30 razy wykonane z tego powodu, a wizyty u lekarza mogłam mieć w każdej chwili, gdy czułam, że coś jest nie tak. Po porodzie (cesarskie cięcie właśnie ze względu na zdrowie dziecka i moje, wykonanie niestety tuż po niespodziewanym odejściu wód) zajęli się mną niesamowicie. Siostry położne i uczennice chętnie pomagały przy dziecku, dużo podpowiadały. Dodatkowo każdej kobiecie przysługiwały wizyty fizjoterapeutów, ja czułam się bardzo źle, więc załatwiono mi to na każdy dzień około godziny i w tym czasie Leonem zajmowała się jedna z uczennic-położnych. I to nie była prywatna kliniki, wszystko ze zwyczajnym ubezpieczeniem z kasy chorych.
Pobyt w Niemczech to też mega świetna okazja do spróbowania kuchni całego świata, ale nie tylko w restauracjach – miałam współlokatorów czy kolegów z pracy, którzy przynosili prawdziwie domowe jedzenie z krajów swojego pochodzenia, wiele osób wiedziało, że jestem mega łasuchem i na dodatek ciekawska i nigdy nie mówię „nie”, kiedy dostaję coś nowego, jak ktoś mnie dobrze znał to z każdej podróży do domu przywoził mi cośpysznego. A teraz odwiedzając, mam nadzieję, przyszłą teściową, mam okazję za każdym razem zjeść coś pysznego z kuchni bawarskiej, a ta jak najbardziej mi odpowiada, jest zbliżona do polskiej, więc trzeba jeść na pewno rozsądnie 😛
Kolejny punkt to nauka języka. Miałam niemiecki w szkole, nawet zdawałam podstawową maturę z tego języka, ale nauka była naprawdę mizerna. W szkole nie uczą spraw, które sięmogą naprawdę komuś przydać. Z wiedzą szkolną tak naprawdę ciężko nawiązać nawet porządny kontakt, a co dopiero coś załatwić. No i lęk przed mówieniem… To jest cośokropnego. Ja nie wyobrażałam sobie nie używać niemieckiego mieszkając tu. Wstydziłam sięże tak mało umiem. Potrzebowałam kontaktu z ludźmi, potrzebowałam języka, żeby załatwiać wszystkie sprawy, zwłaszcza gdy mój związek się kończył. Biegałam wszędzie ze słowniczkiem kupionym w Biedronce za niecałe 5 zł, dzisiaj strasznie wyświechtanym, ale to moja mała Biblia, moja przepustka do lepszego życia 🙂 załatwiałam z nim sprawy w Krankenkasse, Finanzamt, szukałam mieszkania itd. (specjalnie używam niemieckie nazwy, dla tych, którzy się uczą) – władam już swobodnie językiem, ale nawet pod koniec lutego tego roku miałam go przy sobie na oddziale położniczym, kiedy miałam rodzić mojego malutkiego Leonka, to chyba mój talizman 😉 najlepszy sposób na naukę – gadać, gadać, gadać! Z błędami, nie po kolei, ale gadać. O telewizji polskiej zapomnieć na jakiś czas. Dużo dało mi też… słuchanie wszędzie obecnych szlagierów (poprawiło moją gramatykę i to też pomogło zrozumieć tutejszą rozrywkę dla niewybrednych). Gazetki typu Glamour, ale to też dlatego, żeby nie zapomnieć przez tą cholerną pracęże jestem jeszcze młodą kobietą i jest coś więcej niż tylko buty robocze i stara bluza, której żal nie będzie do pracy.
Historie znajomości z Polakami: niewielu okazało się naprawdę serdecznymi ludźmi, ale to już ich problem, nie mój. Oni będą się męczyć ze sobą całżycie, a im mniej jadu w moim życiu tym lepiej mi się powodzi 🙂 Kilku wyciagnęło do mnie rękę, kiedy byłam w dołku, po burzliwym rozstaniu z chłopakiem, zostałam bez dachu nad głową, całkiem sama. Za to jestem im wdzięczna i sama nie mam problemu pomagać. Oczywiście nawet dobre uczynki trzeba dozować, bo można zostać wzkorzystanym. Pod tym względem jestem bardzo selektywna i mój chłopak mówi, że nie raz nawet bezduszna, ale wie, że dostałam porządnego kopniaka i nie mam wielu dobrych doświadczeń życiowych. Odkąd z nim jestem grono znajomych też się zawężyło, no bo jak można z Niemcem… Normalnie, tak jak z każdym innym, gdyby ktoś się zastanawiał. I nie „ustawiłam się„, żyjemy w dostatku, ale dlatego, że trzymamy razem, oboje jesteśmy pracowici i oszczędni, szanujemy to, co mamy, a przez to możemy sobie pozwolić na więcej. To jest przykre, ale nie będę mówiła,że tylko u Polaków spotyka się taką zawiść, ona jest w każdym narodzie.
Wzloty i upadki, zacznę od tych drugich: najbardziej bolesne było rozstanie z chłopakiem, z którym tu przyjechałam, mieliśmy nawet plany się pobrać, ale nic z tego nie wyszło. Nie umieliśmy sprostać dorosłemu życiu, on nie był nauczony bycia z kimś, ja zawsze musiałam się dzielić. Mieliśmy naprawdę ciężkie momenty, straciliśmy kogoś dla nas ważnego, nie umieliśmy być dla siebie w tym czasie. A i nasze temperamenty się nie zgadzały. On potrzebował minimum, dla mnie to za mało, chciałam więcej z życia niż tylko siedzenie na kanapie i czekanie aż skończy grać na komputerze. Ale jestem mu wdzięczna za to, że nauczyłam się przez to więcej o życiu, a i bez jego namawiania nie byłoby mnie tutaj i nie byłabym taka zadowolona. Przykro, że nasze drogi się rozeszły, ale widocznie tak miało być.
Wzloty – w pracy zawsze mi się układało, ciężko pracowałam, starałam się i zdobywałam tym zaufanie pracodawców. Były spięcia, ale nigdy nie wyszłam z tego poszkodowana, choć mam charakterek (mój kochany M wie co mówię i śmieje sięże mam groźny polski palec wskazujący – zawsze go prostuje i unoszę w górę jak jestem wściekła :D). Zdecydowałam się na samotny urlop w Berlinie (kocham to miasto, chciałam rzucićwszystko w cholerę i się tam przenieść zanim poznałam M), sesję zdjeciową w południowych Włoszech i Francji ze znajomym fotografem i koleżanką (powiem nieskromnie – pokazał mi, że potrafię być po prostu piękna, a zawsze sobie wyrzucałam, że jestem strasznym brzydactwem). Przebiegłam 3 Półmaratony – to przewartościowało mojeżycie i nauczyło wyciskać z niego wszystko jak cytrynkę. W końcu poznałam M – mam czasami ochotę go udusić, ale to jest facet przez którego nie płaczę jak kiedyś, który wraca do domu i ja mam uśmiech na twarzy, który mnie całuje w czoło jak jestem zmartwiona i jestem jego małą Natuśką. Kocham go za jego podejście, za jego humor, nawet czasami wredne docinki, ale ja jestem w tym też nienajgorsza 😛
Na pewno najwiekszym osiągnięciem tu jest dla mnie urodzenie mojego Leonka. Od dawna marzyłam o dziecku, lekarka ginekolog mówiła, że mam jeszcze na długo zapomnieć, a to się stało. Ciąża też, jak dowiedziałam się na koniec, praktycznie nie miała prawa się odbyća jednak stało się. Stało się najlepiej na świecie, bo nie wyobrażam sobie życia bez tego małego Cytrucha (miał mocną żółtaczkę). I nie ma dla mnie niczego piękniejszego niż jego uśmiech, kiedy się budzi i ja i M, jesteśmy pierwszymi osobami, które widzi i które go bezgranicznie kochają.
Teraz mam tu rodzinę, swoje miejsce na ziemi. To ojczyzna mojego dziecka, nasz dom. Nie mogę powiedziećże zmusiłam się do wyjazdu tutaj, ja bardzo chciałam gdzieś jechać i znaleźć swój kąt. Tu naprawdę mam dom, tu jestem pewniejsza siebie, zadowolona z tego, co osiągam. I życzę wszystkim tu przybywającym w celu znalezienia dobrobytu, nie tylko pieniędzy. Dziś są, jutro może ich nie być. Najważniejsze przychodzi od ludzi: nauka, pokora, doświadczenia, przygody, uczucia i właśnie tego bogactwa życzę najbardziej.

1 Kommentar:

  1. Chcę zaświadczyć o tym, co rzucający zaklęcie zrobił dla mnie i mojego mężulka. Jesteśmy małżeństwem od 2007 r. Bez oznak ciąży lub poczęcia. Wyszedłem wtedy z kontroli urodzeń i nie miałem okresu. Mój żyroskop dał mi progesteron do skoku - rozpocznij okres i tak się stało, ale nie miałem kolejnego. zrobiliśmy kolejną rundę progesteronu, a następnie 100 mg clomidu przez 5 miesięcy, przestrzegaliśmy wszystkich zaleceń lekarzy, ale bezskutecznie. Kupowałem test ciążowy zestawów owulacyjnych I wreszcie dostałem 3 testy, kiedy ja owulowałem! Od tego czasu próbujemy od lat! Cóż, byłem bardzo zdezorientowany, ponieważ nadal biorę test ept I wszyscy okazują się negatywni! Naprawdę chcę dziewczynkę, podczas gdy mój mężulek chce chłopca LOLL! Myślę, że może po prostu próbujemy za bardzo, co mogę ci powiedzieć, że minęło już wiele lat i wciąż nie mam czasu, żeby nikomu pomóc, ponieważ każde ciało wokół nas było już na skraju utraty ich wiara w nas.no miała biec do jednego wiernego dnia, kiedy czytałem czasopismo i natknąłem się na stronę, gdzie znalazłem temat lub nagłówek {A SPELL CASTER}, który może uzdrowić kogoś z HIV i AIDS, przywieźć swój EX , powiększ swoją PIERSIĘ, pomóż zdobyć LOTERIĘ VISA, stracić MASĘ, a nawet zdobyć sześć PAKIETÓW I spłaszczyć BELLY, spróbowałem i zanim nie mogłem tego zrobić, Kapłan Salami uratuje mnie przed moim problemem, rzucając zaklęcie dla mnie i powiedział mi, żebym się kochał z moim mężulkiem, potem dziewięć miesięcy po zaklęciu i kochaniu się z mężem dostarczyłem bliźniak CHŁOPIEC I DZIEWCZYNA. To czarodziejskie nazwisko rzuca kapłana Salami, tak wielu ludzi jest świadkami jego wspaniałej pracy .. Jest miły, skontaktuj się z nim na purenaturalhealer@gmail.com WHATSAPP +2348105150446, jeśli masz jakieś kłopoty Dzięki tak bardzo !!

    AntwortenLöschen